Warta Gorzów Wielkopolski – Rekord Bielsko-Biała 1:1 (0:1)
0:1 Nowak (24. min., z rzutu karnego)
1:1 Nowakowski (57. min.)
Rekord: Żerdka – Żołna, Pańkowski, Madzia, Caputa, Kasprzyk (64. Wróblewski), Kowalczyk (74. Kolano), Twarkowski, Nowak, Mucha (81. Kasprzak), Wróbel (74. Ciućka)
Szkoda straconych dwóch punktów, żal że bielszczanie świetnej dyspozycji z pierwszej części gry nie kontynuowali w drugiej odsłonie. Przez trzy kwadranse pierwszej połowy ekipa gości prezentowała dojrzały, momentami nawet wyrafinowany – jak na trzecioligowe realia – futbol. Inna rzecz, że gorzowianie wyglądali w tej fazie meczu na zespół, który opuściła wiara we własne umiejętności oraz wątpiący w możliwość wywalczenia korzystnego dla siebie wyniku. Poza zablokowanym przez Bartosza Kowalczyka rajdem Oresta Tkaczuka z 5. minuty, gospodarze nie stworzyli większego zagrożenia pod bramką „rekordzistów”. Efektem rosnącej z każdą minutą przewagi biało-zielonych był gol zdobyty przez Tomasza Nowaka (na zdjęciu), strzałem z „wapna”. Wcześniej strzelca bramki staranował w polu karnym bramkarz Warty – Kamil Lech. Nadal miło patrzyło się na grę bielszczan w dalszej części spotkania, na szereg ofensywnych akcji, złożonych niejednokrotnie z kilkunastu podań. W 42. minucie świetne dośrodkowanie Szczepana Muchy głową domknął Marcin Wróbel, ale tym razem golkiper miejscowych stanął na wysokości zadania. Kilkadziesiąt sekund później B. Kowalczyk huknął z dystansu, ale i w tym przypadku K. Lech interweniował bez zarzutu.
Nadzieją na kontynuację dobrej gry ze strony gości było trafienie M. Wróbla z 49. minuty, ale arbiter dopatrzył się spalonego u napastnika Rekordu. Zamiast spodziewanego podwyższenia prowadzenia przez biało-zielonych zaskakująco doczekaliśmy wyrównania. Po stracie piłki przez Mateusza Madzię pod własnym polem karnym przed Dominikiem Nowakowskim nieoczekiwanie otworzyła się w polu karnym całkiem duża przestrzeń. Miejsca i czasu było dość, aby pokonać Krzysztofa Żerdkę uderzeniem przy dalszym słupku. I tak z obrazu, w którym przeważali „rekordziści” otrzymaliśmy pół godziny chaosu, „wybijanki”, gry której styl bardziej odpowiadał gorzowianom. Niby nadal częściej przy futbolówce byli bielszczanie, tylko że był to bezproduktywny, nieefektywny czas gry.
Za to sporego kalibru emocji kibice doczekali już w doliczonym czasie drugiej połowy. Oba zespoły mogły zadać po jednym, decydującym ciosie. W obu sytuacjach doskonale spisali się bramkarze.
TP/foto: PM