Futsal

„Magic” – dawne i nowe dzieje (część II)

Retrospektywnie i refleksyjnie, ale z oglądem na rzeczywistość, w drugiej części  wywiadu z Pawłem Budniakiem, kapitanem futsalowców bielskiego Rekordu.

 

Wyjazd do Ukrainy, do Iwano-Frankowska, sam sobie wymyśliłeś?

- Uragan przyjeżdżał do nas, do ośrodka Rekordu, na zgrupowania, brał udział w turniejach „Beskidy Futsal Cup”. Miałem okazję z bardzo bliska przyjrzeć się, jacy zawodnicy w nim grają, o jakiej jakości. Przy okazji również rywalizowaliśmy z innymi, zagranicznymi ekipami, z topowymi Brazylijczykami w składach. Przyrównując, ukraińska ekstraklasa futsalu była dla mnie, niczym futbolowa Bundesliga. Mając krótkotrwałą styczność z rodzimą, piłkarską ekstraklasą, niemiecka Bundesliga jawiła mi się, jako oddalona od nas o „lata świetlne”. Podobnie było wówczas z ukraińskim, topowym futsalem, w którym były ogromne pieniądze, bardzo dobra organizacja i świetni zawodnicy. O samym Uraganie z tamtych czasów również mogę mówić wyłącznie w superlatywach. Może infrastruktura była daleka od ideału, taka przypominająca lata 80-te, ale wszystko inne - top.

Przez te obozy Ukraińców w Bielsku-Białej, sparingi, turnieje pojawiła się propozycja przeprowadzki do Iwano-Frankowska. Na rok przed transferem podszedł do mnie trener Uraganu i powiedział: słuchaj, jesteś dobrym zawodnikiem, masz swoje walory, ale musisz jeszcze poprawić - to, to i to. Jeśli to poprawisz, za rok zagrasz u nas. My ciebie chcemy!

No i zapaliła się lampka, że jest jeszcze coś do poprawy, czego sam wcześniej u siebie nie dostrzegałem. Bo szybko trafiłem do ekstraklasy, bo szybko znalazłem się także w reprezentacji. Byłem jednym z wiodących zawodników w naszej, najwyższej klasie rozgrywkowej, młodym, utalentowanym graczem, ale nieświadomym swoich braków.

Po przeniesieniu się na Wschód sportowo wszystko było inne, lepsze jakościowo. W Rekordzie pomału zmierzaliśmy wtedy ku pełnej profesjonalizacji, w Uraganie to wszystko już było na miejscu i poukładane. Różnice w nakładach, profesjonalizm w organizacji klubu i rozgrywek, były natychmiast dostrzegalne. No i wysoki poziom sportowy ligi, do naszej nieporównywalny…

 

Ale u „Magica” nic mogło być wówczas stabilnie, odnoszę się do okresu krakowsko-chorzowskiego…

- Dokończmy wpierw wątek ukraiński. Nie było to zapewne najlepsze, najcudowniejsze miejsce do życia, żeby wiązać się z nim na nie wiadomo, jak długo. Natomiast sportowo, w kontekście samodyscypliny, etosu pracy i jej jakości, wyłącznie zyskałem, a co starałem się oddawać, demonstrować, gdy przyjeżdżałem na mecze naszej reprezentacji. W każdym razie, wszystko się dobrze toczyło, czułem się coraz lepszym zawodnikiem. Nawet pojawiły się propozycje z rosyjskiej Superligi, np. z Dina Moskwa, były zapytania z Azerbejdżanu. Generalnie, mogłem trzymać się tzw. rynku wschodniego, gdzie na poziom sportowy oraz na pieniądze nie można było narzekać. Ale już wtedy, na początku 2014 roku, wyczuwało się rosnące napięcie polityczne, wydarzenia związane z Majdanem itd. To zbiegło się również w czasie z pierwszymi symptomami problemów gospodarczych. Odczuliśmy to na własnej skórze, gdy ze sponsoringu zaczęły wycofywać się koncerny energetyczne. Zapowiedziano nam w Uraganie, byśmy byli przygotowani na cięcia budżetowe. I mogłem zostać do końca sezonu, przy zmniejszonym kontrakcie, ale miejscowi działacze - chcąc być fair wobec mnie - zakomunikowali, że nie będą mieć do mnie żadnych pretensji, jeśli znajdę sobie inny klub i odejdę.

Latem 2013 roku graliśmy sparing z krakowską Wisłą, która szykowała się do startu w Lidze Mistrzów. Korzystając okazji prezes Wisły, Piotr Wawro, złożył mi pierwszą, nieformalną propozycję, sygnalizując iż chce pod Wawelem zbudować jeszcze silniejszy klub i profesjonalny, futsalowy projekt na lata. Czy Rekord mnie wtedy nie potrzebował, czy miał inne plany? Tego nie wiem, ale uważam, że wszystko w życiu ma swój czas i porządek. Może ja też musiałem sobie pewne rzeczy przewartościować, zasłużyć na względy Rekordu? Wiedziałem, że nikt w Cygańskim Lesie nie był szczęśliwy z powodu mojego przejścia do Uraganu, ale ja wtedy byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, który koniecznie chciał czegoś więcej. To nie była żadna „ucieczka”. Na tamten moment - mając na uwadze mój osobisty rozwój - to była dobra droga. Nie żałuję tego…

 

Krótkie pytanie-test i poproszę o natychmiastową odpowiedź - bieżące rozgrywki 2025/26, który to już Twój z biało-zielonymi?

- Dziesiąty z rzędu! Doliczmy jeszcze trzy wcześniejsze, ekstraklasowe, no i jeszcze wcześniejsze pół roku w pierwszej lidze.

 

Zgadza się. Przez te lata zmienił się klub, bardzo niedawno również hala, zmieniali się zawodnicy, trenerzy i ludzie wokół, a na ile przez dekadę zmienił się sam „Magic”?

- O Jezu, ale tu dopiero mógłbym się rozgadać (śmiech). Każdy rok dał mi coś innego. Zaraz po powrocie do zespołu powiedziałem prezesowi Januszowi Szymurze takie słowa: wracam i przyczynię się do tego, że Rekord znów będzie zdobywał tytuły mistrza Polski. W pierwszym rzędzie wynikało to z mojej wiary w siebie i swoje umiejętności, nie z buty i nadmiernej pewności siebie.

 

Acz, historycznie pierwsze mistrzostwo kraju „rekordziści” wywalczyli bez Ciebie w składzie…

- Dokładnie, to prawda i brawo dla tamtej ekipy. Ale powiedziałem, że możemy stworzyć zespół-potwora, który będzie permanentnie sięgał po tytuły. Dziś na przykład nie będę ukrywał, że mocno nalegałem, przyłożyłem rękę do tego, by w Rekordzie znalazł się Ołeksandr Bondar. „Sanię” znałem już wcześniej, nie z Wisły, a z ligi ukraińskiej, stąd wiedziałem, że chce grać w Polsce. Cieszę się, że to się spełniło.

Z każdym rokiem nabierałem doświadczenia. Kiedy wracałem po krakowsko-chorzowskich wojażach miałem 27 lat i wszystko dookoła oraz wokół mnie się zmieniało. Siłą rzeczy, ja też jestem już innym człowiekiem. Ktoś zapyta - a co to jest to wspomniane wcześniej doświadczenie? W piłce - to umiejętność przewidywania tego, co może się stać. To jest dla mnie istotne. Czy mówimy o meczu, czy treningu, trzeba umiejętności wyciągania wniosków, ich analizy, przepracowania tego. Im jestem starszy, tym bardziej staram się przewidywać rozwój wydarzeń. Nie jestem już 21-22-letnim Pawłem, który bierze piłkę pod nogi, kiwa wszystkich, biega wzdłuż i wszerz, a potem myśli - jestem najlepszy. Grałem w Rekordzie z fantastycznymi zawodnikami, aktualni są równie znakomici. Od każdego starałem się coś wyciągnąć, czegoś nauczyć. W ogóle, przychodzą coraz lepsi, ale i po drugiej stronie są coraz bardziej jakościowi i wymagający. No i jeszcze jedno - nabrałem umiejętności słuchania. Owszem, dużo mówię, ale również sporo obserwuję… A ta obserwacja, to jest moje słuchanie.

 

Chwilę o Pawle Budniaku z innej, biznesowej strony. Ile w tym, że jesteś przedstawicielem firmy Joma wzięło się z dawnego epizodu w Murcii? Czy to jednak przypadek?

- Nie, nie miało żadnego znaczenia. Moja firma niedawno obchodziła 15-lecie funkcjonowania. Tyle minęło od założenia, otwarcia pierwszego sklepu. Tak więc moja działalność w ogóle nie jest związana z epizodem, który przywołałeś. Aczkolwiek - ponieważ jak mówią „świat jest mały” - niektóre znajomości odświeżyłem, kontakty „odkurzyłem”.

 

To ile jest osobistej zasługi Pawła Budniaka, że marka Joma jest coraz bardziej rozpoznawalna w krajowym, futsalowym światku?

- Pochwalę się! Bardzo zabiegałem o to, aby znaleźć się z tą marką w tak dużym i uznanym klubie, jak Rekord. Postawmy sprawę jasno, to nie było tak, że przyszedłem z propozycją - panie prezesie zagrajmy w strojach Joma, tak „po znajomości”. Jakość naszego towaru oraz zaufanie do naszej firmy musiały dorównać renomie klubu. Dlatego cieszę się z trwającej już sześć lat współpracy. Ale mamy również inne, rozległe kontakty w regionie, w kraju i zagranicą. Od ponad trzech lat nasze piłki towarzyszą rozgrywkom kobiecej Ekstraligi oraz Młodzieżowych Mistrzostw Polski w futsalu, gramy nimi także w męskim Pucharze Polski. Wszystko na podstawie umowy z Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Dodam, iż przy projektowaniu piłki miałem swój wkład. To taki mój osobisty sukces, równocześnie trochę biznesowe osiągniecie z odrobiną poczucia misji, że możemy grać tą samą piłką, co najlepsza, futsalowa liga świata - hiszpańska LNFS.

 

Zmierzając do brzegu, wracając do sportu i na koniec rozmowy pytając, sparafrazuję tytuł utworu śpiewanego przez Agnieszkę Chylińską - „Kiedy powiem sobie dość”?

- Piotrek Szymura, opierają się na własnym doświadczeniu, powiedział mi kiedyś, że mój ostatni sezon będzie dla mnie najlepszy, bo będę się nim najbardziej cieszył. Jeszcze chyba nie cieszę się na tyle, aby już kończyć (śmiech). Zostawiam sobie otwartą furtkę i nie stawiam przed sobą granicy. Natomiast bez wątpienia ważnym aspektem jest zdrowie. Jeśli ważyć będą kwestie sportowe, wtedy podejmę decyzję wspólnie z klubem. Jeśli zaś miałby wpłynąć na to aspekt zdrowotny, wtedy „powiem sobie dość”. Ale żadnej daty nie wyznaczam, granicy nie stawiam. Mam nadzieję, że to będzie jak najpóźniej, bo sam wiem, ile pracy wkładam w to, aby przyzwoicie prezentować się na boisku, być w dobrej formie sportowej. A przecież dzisiejszy sport to nie tylko kwestia treningu i meczu, to również tryb życia, czy właściwa regeneracja. Trzeba tak funkcjonować, by zawsze być gotowym do rozegrania meczu. Kiedy zaczynałem grać w futsal tak to nie wyglądało. Porównanie nie ma sensu, bo to dwa całkiem inne światy

 

Rozmawiał i spisał Tadeusz Paluch/foto: PM

najbliższy mecz

FUTSAL
03.01.2026 / sobota / godz. 18:00/
ul. Startowa 13, 43-300 Bielsko-Biała
FOGO Futsal Ekstraklasa - Kolejka 16
vs
Rekord Bielsko-Biała
Jaxan Śląsk Wrocław

poprzedni mecz

FUTSAL
07.12.2025 / niedziela / godz. 18:00
FOGO Futsal Ekstraklasa - Kolejka 15
6 : 0