Rekord Bielsko-Biała – LKS Goczałkowice-Zdrój 3:2 (2:0)
1:0 Szymański (13. min.)
2:0 Caputa (44. min.)
3:0 Nowak (47. min.)
3:1 Dragon (86. min.)
3:2 Matuszczyk (87. min.)
Rekord: Szumera – Gaudyn (81. Żołna), Madzia, Kareta, Caputa (60. Kamionka), Sz. Wróblewski, Kowalczyk, Szymański, Iwanek (81. Sobik), Nowak (68. Czaicki), Byrtek (60. Ciućka)
Przez większą cześć spotkania gospodarze prezentowali się lepiej niż przyzwoicie, byli zespołem o wiele bardziej konkretnym od goczałkowiczan. Wprawdzie pierwszy, groźny atak przypuścił ex-„rekordzista” – Marcin Kozina, ale w następnych minutach, de facto już do końca pierwszej połowy, zarysowała się przewaga bielszczan. Zanim padł pierwszy gol w meczu mocne, minimalnie niecelne uderzenie z dystansu oddał Bartosz Kowalczyk. W 12. minucie Wojciech Maroszek w pojedynkę zatrzymał szarżę Tomasza Nowaka i Szymona Byrtka. Jednak kilkadziesiąt sekund później nie było w LKS-ie zawodnika, który zapobiegłby nieszczęściu. Umiejętnie akcję po stałym fragmencie T. Nowak, ale już od kiksu Mateusza Madzi piłką rządził w „szesnastce” przypadek. Krótkotrwały chaos opanował silnym strzałem pod poprzeczkę Szymon Szymański (na zdjęciu). Najbliższy odpowiedzi ze strony gości Piotr Ćwielong, który próbował w 27. minucie zaskoczyć Jakuba Szumerę uderzeniem z rzutu wolnego, z bocznego sektora boiska. I kiedy wydawało się, że do szatni oba zespoły zejdą przy jednobramkowej różnicy na korzyść gospodarzy, biało-zieloni wyprowadzili efektowną, koronkową akcję. Po asyście Szymona Wróblewskiego całość zamknął nabiegający z lewej strony boiska Seweryn Caputa.
Druga odsłona zaczęła się od mocnego uderzenia „rekordzistów”, a konkretnie strzału T. Nowaka z 20-stu metrów. Trafienie bielszczanina miało należytą siłę i dokładność, ale wydaje się, że trochę lepiej w bramce przyjezdnych mógł się zachować Łukasz Mrzyk. Świetny start w drugiej części chyba zwiódł czujność gospodarzy, zwłaszcza że goczałkowiczanie niemal nie zagrażali gospodarzom. Ci z kolei, od czas do czasu, kreowali jakieś tam akcje w ofensywie, tyle że całkowicie pazerność na gole. O kiepskim finale kilku niezłych sytuacji w ofensywie zdecydowały niedostatki w koncentracji, w innych nonszalancja. Za te „grzechy” mogli biało-zieloni zapłacić wysoką cenę. Gdy raczej spodziewano się, że to miejscowi w końcu strzelą czwartego gola, dwa trafienia, w bardzo krótkim odstępie czasu zadali podopieczni Damiana Barona. Już w doliczonym czasie Szymon Gemborys zatrudnił J. Szumerę niełatwym do obrony strzałem. Po drugiej stronie B. Kowalczyk z niewielkiej odległości dał Ł. Mrzykowi okazję do wykazania się.
TP/foto: MŁ