W rozmowie z grającym szkoleniowcem bielszczan podsumowujemy sezon naszej „dwójki”, który de facto i de iure zakończył się po rozegraniu 15-stu meczów rundy jesiennej. Tę biało-zieloni ukończyli na 13. pozycji.
Twój komentarz do zaistniałej sytuacji, zakończenia rozgrywek po pierwszej rundzie?
- Bardzo żałuję, że nie mogliśmy rozegrać rundy rewanżowej. Powodów jest wiele, dlatego wymienię tylko kilka z nich. Po pierwsze kwestia ambicjonalna i honorowa – na pewno przed sezonem liczyliśmy na wyższe miejsce w tabeli, dlatego drużyna chciała na wiosnę udowodnić, że oprócz przyjemnej dla oka, ofensywnej gry, za co byliśmy chwaleni chyba przez wszystkich trenerów rywali, będziemy efektywni w zdobywaniu ligowych punktów. Tego już niestety się nie dowiemy, choć myślę, że bylibyśmy w tej kwestii pozytywną niespodzianką i „czarnym koniem” rundy wiosennej, o czym mówiłem w okresie zimowym. Drugi powód do żalu i uważam, że ważniejszy od pierwszego to fakt, iż naszym młodym zawodnikom został niejako „skradziony” czas półrocznego rozwoju, zbierania cennego doświadczenia, ponieważ nic nie zastąpi meczu ligowego. Tych nierozegranych minut na boisku w meczach o punkty nikt im nie zwróci. W ogóle okres kwarantanny to dla nich strata, oprócz meczów, kilkuset godzin treningów.
Odnosząc się natomiast do zakończenia sezonu bez spadków i z awansami, to optowałem za takim rozwiązaniem i twierdzę, że jest ono najbardziej sensowne. Z jednej strony nagradza się aktualnych liderów – zapracowali sobie na to przynajmniej w pierwszej rundzie, z drugiej strony nie krzywdzi się zespołów ze strefy spadkowej i nie odbiera się im szansy na walkę o ligowy byt. W końcu pewnie po to trenowali zimą, aby na wiosnę powalczyć… A być może drużyny te dokonały wzmocnień personalnych? Najbardziej niezadowolone mogą być ekipy, które miały realną szansę na walkę o awans. Cóż, idealnego rozwiązania nie ma, ale tak jak powiedziałem – to jest i tak najbardziej sprawiedliwe.
Na podstawie jesiennej rywalizacji mamy już pewną wiedzę o bielsko-tyskiej „mieszance” w grupie 5, ligi okręgowej, cokolwiek było dla Ciebie zaskoczeniem?
- Zaskoczeniem było to, że liga okazała odrobinę się mocniejsza, bardziej wymagająca, niż jej wcześniejsza wersja. Ja się z tego faktu bardzo cieszę, bo im trudniejszy poligon doświadczalny, tym lepiej dla moich podopiecznych. Zaskoczony jestem jednak dlatego, że kiedy przed rozpoczęciem sezonu robiłem rozeznanie rozmawiając z innymi szkoleniowcami, czy po prostu ludźmi związanym z piłką nożną w naszym regionie, to niemal wszyscy twierdzili, że liga będzie dużo słabsza, że poziom znacząco spadnie itd.. Już po kilku kolejkach przekonaliśmy się, że niekoniecznie. (śmiech)
Twoja ocena „rekordzistów” na tym tle…
- Przy ocenie ważny jest kontekst. Jest wiele czynników, które można brać pod uwagę, może nawet zbyt wiele. Jak ocenić zespół w kontekście wcześniejszego sezonu, gdy rok wcześniej grało się w innej lidze i zupełnie innymi zawodnikami? Z różnych przyczyn średnia wieku zawodników grających w naszych rezerwach obniżyła się względem poprzedniego sezonu o niemal cztery lata! To jest przepaść i to musiało odbić się na wynikach. Jak już wspomniałem, mimo wszystko zajęliśmy niesatysfakcjonujące miejsce w tabeli, apetyty były większe. Biorąc pod uwagę fakt samej lokaty wystawiłbym ocenę dopuszczającą. Jednak biorąc pod uwagę styl jaki prezentowaliśmy, szczególnie w ofensywie, śmiało mogę dać piątkę z plusem. Strzeliliśmy mnóstwo bramek, jak na drużynę z drugiej części tabeli, ale traciliśmy ich niestety także sporo. Tylko jak traciliśmy te bramki? Głównie po rzutach wolnych i rożnych, gdzie nasi siedemnastolatkowie nie byli w stanie rywalizować w walce o górne piłki z rywalami zazwyczaj wyższymi i znacznie cięższymi. Kilka bramek straciliśmy również po kontratakach, co wynikało jeszcze z młodzieńczej nonszalancji i przeskoku w zasadzie z kategorii juniora młodszego, od razu do seniora.
Bartosz Guzdek, Szymon Wróblewski, Mateusz Tomko są chyba największymi wygranymi gry w „okręgówce”, byli pod lupą Piotra Jaroszka, aktualnie trenują pod okiem Dariusza Mrózka. Zatem podstawowy cel funkcjonowania „dwójki” spełniony?
- Uważam, że fakt łączenia funkcji szkoleniowca rezerw oraz drugiego trenera w pierwszej, trzecioligowej drużynie znacząco ułatwia zdolnym zawodnikom na płynne „wchodzenie” do ekipy seniorskiej. Są stale monitorowani i trener trzecioligowców w zasadzie od razu wie o ich poczynaniach, postępie, aktualnej formie. Dzięki temu, gdy jakiś chłopak, mówiąc kolokwialnie, „odpali”, bardzo szybko dowiaduje się o tym trener naszej pierwszej drużyny.
Do wymienionych zawodników dodałbym jeszcze Jakuba Szumerę, aktualnie trenującego z trzecioligowcami, a także Zachariasza Muchę, Kamila Kamionkę, Sebastiana Frączka, Konrada Formasa, czy Bartosza Kowalczyka, którzy również otrzymali kilka-, kilkanaście szans treningu ze starszymi kolegami i na pewno będą nadal mocno pracować, żeby tych szans otrzymywać więcej.
19 zespołów w lidze okręgowej w nowym sezonie, zanosi się na trudną i długotrwałą rundę, w której interesy rezerw muszą współgrać z III-ligowcami i I-ligowymi juniorami. Liczysz na zwiększony latem nabór, czy raczej szeroki dopływ kolejnej grupy wychowanków?
- Powtórzę się – im trudniej, tym lepiej dla naszych wychowanków! Czas pokaże jak będzie, ale jestem optymistą. Trzecioligowa kadra została nieznacznie poszerzona zimą, co oznaczać może wsparcie w meczach ligowych jednym, dwoma, może trzema seniorami. Przypomnę, że na wiosnę do zespołu rezerw trafili „na stałe” - Piotr Jaroszek i Michał Czernek. Nie muszę tutaj udowadniać jak dużym są wzmocnieniem. Pamiętając ponadto, że nasz skład opierał się w 90-ciu procentach na zawodnikach urodzonych w 2002 roku, czyli chłopakach z „dolnego” rocznika kategorii juniora starszego, to powinno to zaowocować w przyszłym sezonie, nawet mimo niedokończenia poprzednich rozgrywek. Naturalnie dołączą do naszych szeregów młodzi ludzie z rocznika 2003, w którym nie brak utalentowanych zawodników. Konkludując – poradzimy sobie na wszystkich trzech frontach!
TP/foto: PM