Rozmawiamy z Szymonem Szymańskim.
Z racji koligacji rodzinnych na obiekcie w Cygańskim Lesie zacząłeś się pojawiać zapewne już w wózku, jakie pierwszy „obrazek” ze Startowej zarejestrowałeś w pamięci?
- Tak, to prawda. Z opowieści rodziców wynika, że na pierwszych meczach z udziałem taty byłem jeszcze przed przyjściem na świat (śmiech). Wspomnień jest tak wiele, że szczerze powiedziawszy nie jestem w stanie wskazać jednego, które utkwiło mi w pamięci. Doskonale pamiętam natomiast, że wspólnie z mamą pojawialiśmy się prawie na każdym meczu taty. Co prawda Rekord w tamtym czasie nie był hegemonem, ale emocji i radości z bramek taty było wiele.
Ile miałeś lat, gdy zaliczyłeś pierwszy trening, u którego ze szkoleniowców?
- Miałem pięć lub sześć lat, gdy tata przyprowadził mnie na pierwszy trening. Pamiętam doskonale, że mocno go „męczyłem”, żeby w końcu mnie zapisał. Jeśli chodzi o moich pierwszych trenerów, to byli nimi panowie - Lech Szymonowicz oraz Jan Picheta W tamtym czasie byłem dużo młodszy od kolegów z grupy, w której trenowałem.
Którego z trenerów z tzw. czasów młodzieżowych najchętniej wspominasz?
- Wszystkich szkoleniowców wspominam mile, od każdego również wiele się nauczyłem. Jeżeli jednak miałbym wyróżnić kogoś z tego okresu, to wskazałbym ja trenera Jana Pichetę. Może ze względu na to, że wygrywaliśmy praktycznie wszystko co się dało (śmiech).
Dlaczego futbol, a nie futsal?
- Zawsze marzyłem, żeby zostać piłkarzem. Mimo, że tata praktycznie przez całą swoją karierę grał w hali, i naturalnie był w tamtym czasie największym moim idolem, to nie miałem wątpliwości, że w przyszłości będę grał na „dużym boisku”.
Blisko półtora roku spędziłeś w Podbeskidziu, czy można było zrobić coś więcej, lepiej, inaczej, aby ten związek potrwał dłużej?
- Jeśli chodzi o mnie to uważam, że zrobiłem wszystko co mogłem, aby ta przygoda trwała dłużej. Zawsze dawałem z siebie sto procent. Uważam, że zasługiwałem na więcej szans, tym bardziej, że kiedy już je otrzymywałem, to pokazywałem się z dobrej strony. To jednak temat przeszły, wyciągnąłem wnioski i teraz patrzę pozytywnie w przyszłość.
Jaki jest Twój ulubiony system gry i Twoje w nim miejsce?
- Przez wiele lat mojej przygody z piłką grałem jako „dziesiątka” lub „ósemka”, w systemie 4-2-3-1, który bardzo mi odpowiadał. Obecnie gramy systemem z trzema obrońcami i wysoko grającymi „wahadłami”, w którym pełnię rolę „szóstki” lub „ósemki”. Nie ukrywam, że jest to bardzo ciekawe rozwiązanie i mam nadzieję, że jako cały zespół szybko się w niego wdrożymy. Osobiście najlepiej się czuję jako „ósemka” lub „dziesiątka”.
Gol czy asysta? Co bardziej cieszy?
- Myślę, że to i to. Wiadomo, każdy chce strzelać gole, ale niejednokrotnie asysta jest ważniejsza od bramki. Tata zawsze zwracał mi uwagę, że czasami za bardzo chcę być koleżeński, może powinienem się nad tym zastanowić? (śmiech). Ja jednak myślę, że najważniejsze w tym wszystkim jest dobro drużyny.
Na koniec, piłkarskie marzenie Szymona Szymańskiego…
- Moim marzeniem było zagrać w FC Barcelonie, tego marzenia z racji wieku już raczej nie uda mi się spełnić. Natomiast zawsze uważam, że trzeba mierzyć wysoko i na tę chwilę największym marzeniem pozostaje ekstraklasa.
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
TP/foto: PM