Pierwszoligowcy prowadzeni przez trenera Dariusza Ruckiego całą letnio-jesienną część zmagań „ścigali się” z rówieśnikami Rakowa Częstochowa i gliwickiego Piasta. Mimo dobrej, równej postawy biało-zieloni nie zdołali odrobić strat poniesionych w starciach z zespołem spod Jasnej Góry. Finalnie – satysfakcja z domieszką nuty niedosytu.
Z kolei II-ligowcy Piotra Kusia, drużyna oparta na zawodnikach z rocznika 2004, zanotowali w sierpniu klasyczny falstart. Po trzech porażkach na wstępie sezonu było jasne, że pierwsza pozycja pozostaje nieosiągalna. Przełamanie nastąpiło w derbowej konfrontacji z Podbeskidziem. Od wygranej 3:0 z lokalnym konkurentem „rekordziści” zanotowali serię gier bez porażki, naszpikowaną efektownymi zwycięstwami. W przenośni i dosłownie zapomnieli, co to jest gorycz przegranej. Minione już rozgrywki oceniają obaj szkoleniowcy klubowych juniorów młodszych.
Dariusz Rucki: - Mimo braku końcowego sukcesu, jestem mega-zadowolony z tej rundy. Przegraliśmy z Rakowem Częstochowa, który nie ukrywał swoich ambicji, który punktował bardzo regularnie. Nie ustępowaliśmy im kroku, a kwestia awansu rozstrzygnęła się w meczach bezpośrednich. W pierwszym meczu zremisowaliśmy z nimi 1:1, by w drugim, w którym z przebiegu meczu nie mieliśmy prawa przegrać..., a jednak ulegliśmy 1:2. Patrząc na ambicje tej grupy i wynik końcowy, jest on dla nas rozczarowujący, ale ja jako trener patrząc „globalnie”, powtórzę - jestem zbudowany tą rundą, a najbardziej rozwojem chłopaków. Trzon tego zespołu dostaje szanse regularnych treningów z zespołem seniorów. W ostatnim czasie chłopcy zasilają w meczach drużynę juniorów w lidze A1, w których zaliczają dobre występy. To buduje mnie osobiście jako trenera. Optymalnie łączymy pasję chłopaków, świetną atmosferę pracy wraz ze ścieżką pracy, którą obraliśmy. To cała tajemnica i mieszanka naszego sukcesu.
Piotr Kuś: - Niemiłe zaskoczenie na początku rozgrywek, a na końcu bardzo dobry humor, mój i chłopaków. Nieprzypadkowo mówi się, że aby kogoś poznać, trzeba zjeść z nim beczkę soli. Sam przeżyłem prawdziwą huśtawkę nastrojów, od dręczących myśli o degradacji, po – a może tak do pierwszej ligi…? Mimo krótkiego czasu naszej wspólnej pracy już można dostrzec postęp w technice, wytrzymałości, taktyce, ale nade wszystko w podejściu do każdego meczu, od pierwszej minuty do ostatniego gwizdka. To nie przypadek, że mamy najmniej straconych i najwięcej strzelonych goli w lidze. Można „gderać”, utyskiwać nad poziomem prezentowanym przez niektóre zespoły, ale spróbujcie malkontenci grać i walczyć o każdą bramkę do ostatniej minuty, mimo dwucyfrowego prowadzenia. Najmilszy moment tej rundy – gol „Bojdysa” w doliczonym czasie gry meczu z Podbeskidziem oraz sześć minut, które „wstrząsnęły” Góralem Żywiec.
TP/foto: MŁ