Na tym terenie biało-zielonym nigdy o punkty nie było łatwo…
Opis pierwszej części meczu w zasadzie można skrócić do wydarzeń jej ostatnich dziesięciu (z doliczonym czasem) minut. Do 38. minuty spotkania nie działo się na boisku nic szczególnie interesującego. Wówczas, dyspozycję Krzysztofa Żerdki w bramce gości sprawdził uderzeniem z dystansu Kacper Strzelecki. Niemal natychmiast, po drugiej stronie, po cross’owym zagraniu Macieja Mańki do wybornej sytuacji doszedł Kacper Kasprzak, ale składającego się do uderzenia wahadłowego Rekordu ubiegł obrońca Lechii. W 41. minucie Tomasz Matuszewski „szukał” K. Żerdki przy bliższym słupku i… znalazł. W krótkim odstępie czasu, dwie, niezłe szanse na gola mieli – Daniel Świderski (nie trafił czysto w piłkę) i M. Mańka (przymierzył z bliska zbyt lekko). Jakby było mało emocji w końcówce pierwszej odsłony, Przemysław Mycan uderzając z pola bramkowego biało-zielonych obił poprzeczkę!
Równie frapująco rozpoczęła się druga odsłona, choć poza krótkim fragmentem z kilku kornerami dla zielonogórzan, warunki gry dyktowali „rekordziści”. Po szarży wprowadzonego po przerwie Daniela Iwanka w stuprocentowej sytuacji K. Kasprzak przegrał pojedynek ze świetnie usposobionym w bramce Wojciechem Fabisiakiem. Dziesięć minut później M. Mańka optymalnie w tempo dograł do wbiegającego w pole karne Filipa Walusia (na zdjęciu), który mocno zaadresował piłkę w pole bramkowe. I tu przy próbie interwencji „weszli sobie w paradę” Igor Kurowski z W. Fabisiakiem, a finałem tego nieporozumienia było lądowanie futbolówki w siatce. Jeszcze w 58. minucie D. Świderski strzałem z narożnika pola karnego chciał podwyższyć prowadzenie biało-zielonych, ale ta próba spaliła na panewce.
Mniej lub bardziej świadomie bielszczanie zaczęli z wolna cofać się do defensywy, jakby z premedytacją oddając pole gry dość nieporadnym w ataku gospodarzom. To było dość ryzykowne zachowanie, zwłaszcza że zmiany przeprowadzone przez trenera Lechii – Andrzeja Sawickiego, w końcu ożywiły grę zielonogórzan. Sygnałem ostrzegawczym dla biało-zielonych była główka Mykyty Łobody z 77. minuty wprost w K. Żerdkę.
W ostatnim kwadransie spotkania piłkarze obu drużyn testowali sprawdzalność porzekadła o zmarnowanych sytuacjach, które się mszczą. Po jednej stronie: Mateusz Surożyński, P. Mycan i Maksym Iwanowicz, pudłowali z najbliższej odległości. Po drugiej z kolei, w 90. minucie po dograniu F. Walusia „setkę” zaprzepaścił Mariusz Idzik, dając się wykazać W. Fabisiakowi. Ze schematu ostatniego kwadransa wyłamał się dopiero D. Iwanek, który po indywidualnej akcji w sobie tylko wiadomy sposób ulokował piłkę w bramce, strzelając z niemal zerowego kąta.
Podsumowując, biało-zieloni nie pierwszy raz sięgnęli po punkty w Zielonej Górze. Tak działo się zawsze, gdy – jak to się zwykło określać – wybiegali spotkanie. I tak było w środowe popołudnie. Mimo kilku „usterek” warto również pochwalić bielszczan z grę obronną. „Zero z tyłu” zawsze cieszy, szczególnie wobec absencji dwóch istotnych ogniw – Mateusza Pańkowskiego i Michała Bojdysa.
Pomeczowa opinia trenera – Dariusz Klacza: - Lubię słuchać tego, co mają do powiedzenia ludzie na ławce rezerwowych. Jeden z zawodników, który pojawił się na niej już w trakcie drugiej połowy powiedział – możemy cierpieć, bylebyśmy wygrywali… Z obu kwestiami się zgadzam! I niech nam to przyświeca przed kolejnym, ligowym spotkaniem.
TP/foto: MŁ
Lechia Zielona Góra – Rekord Bielsko-Biała 0:2 (0:0)
0:1 Kurowski (56. min., samobójczy)
0:2 Iwanek (90+3. min.)
Rekord: Żerdka – Madzia, Kareta, Krysik, Kasprzak (77. Bogunia), Wyroba (88. Twarkowski), Nowak, Mańka, Kamiński (46. Iwanek), Waluś, Świderski (65. Idzik)