Świąteczno-familijno-futsalowa rozmowa ze szkoleniowcem „rekordzistów” – mistrzów Polski, Jesusem Lopezem Garcią.
Co w większym stopniu zdecydowało, że znalazłeś się w Polsce – piłka, czy serce?
- Serce, serce!
Jak się poznaliście?
- Latem 2015 roku, na Majorce, w jej północnej części, gdzie Aleksandra pracowała. Tam zaczęła się nasza relacja. Ale ponieważ kończyła studia, musiała wracać do Polski, gdzie zaprosiła mnie jeszcze jesienią tego roku.
Nie mogło być odwrotnie, zostajecie w Hiszpanii?
- Nie było w moim planie zostać w Polsce. Chciałem wracać do siebie, do Hiszpanii i tam kontynuować karierę sportową. Trochę przypadku, trochę szczęścia, trochę mojej sportowej ambicji i serce okazane przez Aleksandrę sprawiło, że potoczyło się inaczej. Nie bez znaczenia było również zaakceptowanie mnie przez przyszłych teściów. Przez pierwsze dni w Polsce okazali mi mnóstwo ciepła, akceptacji. I skoro zdecydowaliśmy się na pozostanie w Polsce, trzeba było poszukać pracy dla mnie. I tu zdecydował praktycznie jeden telefon do trenera Sito Rivery, który z kolei zadzwonił do Andrei Bucciola, który prowadził wtedy Acanę Orła Jelcz-Laskowice. Następnie Andrea porozumiał się z Sebastianem Bednarzem - prezesem klubu - i tak znalazłem zatrudnienie na Dolnym Śląsku. Szczęśliwie, mieszkaliśmy wówczas w Kamieńcu Wrocławskim, jakieś 15 kilometrów od siedziby klubu. Tak trafiłem do zespołu prowadzonego przez Andreę, wtedy jeszcze będąc bramkarzem. No i tak spędziłem w Acanie ponad pięć lat, ale dość szybko już w roli trenera…
Gdyby to było możliwe, najważniejsze co przeniósłbyś z Hiszpanii do Polski, to słońce? A może „wagon” zawodników? (śmiech)
- Wino! To moja pasja. Mam kolekcję win. Lubię je smakować, degustować. Jest jeden minus, w Polsce moje ulubione gatunki są bardzo drogie. Choć kiedyś, tych dziewięć lat wstecz, było jeszcze drożej. W przystępnej cenie pozostawała jedynie Sangria (śmiech).
Czyli macie z Andreą kolejny wspólny temat do wymiany doświadczeń?
- Tak, tak, potrafimy o winach długo rozmawiać, oczywiście gdy sprzyja temu czas i okazja.
Zatem, gdybyś nie był trenerem, zostałbyś sommelierem lub kiperem?
- Kto wie, może… (śmiech)
Skoro odeszliśmy od kwestii rodzinnych i sportowych – Twoje ulubione smaki, widoki i miejsca w Polsce?
- Och, uwielbiam polską kuchnię! Ogólnie, bardzo lubię jeść. O krewetkach, kurczakach, winie możemy długo gadać. Ale poważnie, uwielbiam żurek, szczególnie ten podawany w chlebie i zwłaszcza, gdy w Polsce panuje zima. Bardzo lubię gołąbki, no i pierogi – są bardzo fajne. To specjalność mojej teściowej.
A miejsca? Wrocław! Idealne miejsce dla mnie. Pamiętaj, że ja pochodzę z Barcelony i widzę mnóstwo podobieństw. Największa różnica jest w tym, że Barcelonie mieszka trzy miliony ludzi, we Wrocławiu – pięć, sześć razy mniej. Stolica Dolnego Śląska jest taka, powiedziałbym „klasyczna”, ma sporo zabytków. To fajne, to mi się podoba.
Przyleciałeś do Polski za jedną kobietą, a otaczają Cię już trzy. Nie myślisz, żeby w przyszłości prowadzić żeński zespół futsalowy?
- Kiedy na świat przyszła Amelia nie myślałem o tym. Gdy niedawno urodziła się Klara, chyba będę musiał nad tym pomyśleć. Zobaczymy… (śmiech). Same kiedyś zdecydują, co będą robić, ale nie ukrywam – chciałbym, żeby moje córeczki uprawiały w przyszłości jakiś sport. Ze względu na umiejętność budowania relacji, kształtowanie charakteru to byłoby dobre. A czy to będzie futsal, piłka ręczna, czy siatkówka – nieważne.
W domu przeważa język hiszpański czy polski?
- Ja posługuję się głównie hiszpańskim, a żona polskim.
Córki „nie gubią się” w tej mieszance?
- Klara jest jeszcze za mała, zbyt młoda, ale Amelia już dużo rozumie. To mądra dziewczynka, wprawdzie nie zna zbyt wielu słów po hiszpańsku, za to prawie wszystko rozumie, co do niej mówię.
„Chus” – polskie i hiszpańskie Święta, podobieństwa i różnice…
- Tu Santa Claus rozdaje prezenty 6 grudnia, a u nas, w Hiszpanii 24 grudnia. W Katalonii, identycznie jak w Polsce, mamy trzy dni wolne od pracy, od 24 do 26 grudnia. W pozostałych częściach Hiszpanii tak nie jest. Ogólnie – są to w obu krajach podobne Święta, choć w różnym klimacie.
Rozumiem, że choinka i prezenty są?
- Oczywiście!
Co chciałbyś znaleźć pod choinką?
- Nie mam niczego wyszukanego na myśli – zdrowia dla moich bliskich i dla mnie. I żeby następny rok był lepszy, od tego który się kończy, choć akurat 2024 był bardzo dobry.
Pogadajmy chwilę o robocie, o futsalu. Najlepszy moment w karierze Chusa-bramkarza?
- Trudne pytanie. Nigdy nie grałem w jakichś topowych drużynach, choć parę razy wygrałem na przykład Copa Catalunya. Ale wtedy Barca nie była tak silna, jak teraz. Liczyły się Santa Coloma, Martorell… Skoro muszę wybrać jeden, to postawiłbym na mecz w moim ostatnim sezonie w Futsal Palma i remis 2:2 z Barceloną w rozgrywkach pucharowych, przegrany po karnych 4:5. Final Four, sześć tysięcy kibiców na trybunach PalmaArena – to był dobry moment.
A najlepszy moment „Chusa” – trenera?
- Mistrzostwo Polski z Rekordem! Ten moment, gdy Gustavo Henrique strzelił piątego gola w ostatnim meczu w Lubawie. Po każdym zwycięstwie odczuwam satysfakcję. Ale ten fragment ostatniego meczu finałowego z Constraktem, gdy po dobrej obronie przejmujemy piłkę i Gustavo Henrique oddaje daleki i celny strzał… To był dla mnie szczególny moment.
Zawodnik „Chusa” musi być uniwersalny? Musi równie dobrze bronić i atakować?
- W Hiszpanii są dobrzy pivoci, ludzie ze świetną lewą lub prawą nogą, są znakomici obrońcy i bramkarze. Takich znajdziemy także, choć nie tak wielu, w Polsce, w Rekordzie, Piaście, Constrakcie, Eurobusie, czy w Lesznie, Opolu i Bochni. Chodzi jednak przede wszystkim o umiejętność kontrolowania gry w każdym aspekcie, w bronieniu i w ofensywie, w strategicznym myśleniu o meczu. Dla mnie przydatni są ludzie o każdej charakterystyce i profilu. To prawda, lubię zawodników uniwersalnych, ale i wśród nich są lepsi i gorsi.
Pracujesz w polskim futsalu dziewięć lat, czy i jak bardzo się zmienił na tym dystansie czasu?
- Dobry i często pojawiający się temat. Byłem o to pytany na przykład niedawno, gdy byliśmy na Majorce. Powiem tak na podstawie moich doświadczeń – zmiana jest nie o 50, 100, czy 300, a o 1000 procent! Porównajmy dowolny mecz Futsal Ekstraklasy sprzed dziewięciu lat, z jakimś w bieżącego sezonu – będzie szok. Mam olbrzymi respekt dla chłopaków grających wtedy, czy trenerów prowadzących zespoły, ale nikt i nic nie było dziewięć lat temu profesjonalne. Spójrzmy ilu teraz jest graczy z zawodowymi kontraktami. Ilu jest polskich trenerów z licencją UEFA B, ilu zagranicznych. Popatrz na reprezentację, która gra w turniejach finałowych EURO i była blisko awansu na Mistrzostwa Świata. Weźmy za przykład sędziów i Damiana Grabowskiego, który prowadził zawody na Mundialu. Od strony fizycznej, psychologicznej, organizacyjnej, wszystko jest teraz lepsze. Jest nowa generacja młodych, zdolnych zawodników, jak na przykład: Kacper Sendlewski, Jakub Raszkowski, Michał Kałuża, Miłosz Krzempek, Kacper Pawlus itd. Chcą być profesjonalistami i widzą swoją szansę właśnie w futsalu.
W Fogo Futsal Ekstraklasie jest coraz więcej, coraz lepszych obcokrajowców, poziom ligi rośnie, ale czy nie uważasz, że za jakiś czas może na tym ucierpieć, stracić reprezentacja Polski?
- Trudny temat. Każdy klub, każdy trener, każdy zawodnik ma swoją wizję. Prawda jest taka, że odkąd do Polski docierają coraz lepsi zawodnicy zagraniczni, wyniki reprezentacji są coraz bardziej wartościowe. To samo dotyczy klubowych wyników w Lidze Mistrzów. Chwilę temu w Elite Round grał Rekord, rok temu Constract, dwa lata wstecz Piast. Wcześniej tylko raz udało się to Rekordowi. Nie możemy powiedzieć, że gracze zza granicy nie pomagają. Mecze w lidze są lepsze, jest więcej emocji, co doceniają kibice, poziom ewidentnie jest wyższy. Ale temu, że zajmują miejsce krajowym zawodnikom trudno zaprzeczyć. Ale to już jest temat do dyskusji i analizy dla ludzi „u góry”, w PZPN-ie, a od strony biznesowej w Futsal Ekstraklasie. Moja opinia? Przywołam przykład z Hiszpanii, gdzie od 2006 lub 2007 roku obowiązuje zasada „pół na pół”. Pięćdziesiąt procent kadry ma być oparte na Hiszpanach, drugą połowę mogą stanowić futsalowcy zagraniczni, ale wszyscy muszą mieć podpisane profesjonalne kontrakty. Jak powiedziałem – to trudny temat. Inna kwestia – akademie futsalowe, ile takich jest w Polsce? Mieszkam i pracuję w Polsce, czuję się po tylu latach tu spędzonych, jak Polak i dlatego chciałbym pomóc. W Rekordzie nie mamy z tym problemu, klubowa akademia funkcjonuje od lat. Ale ile jest jeszcze takich? Są dylematy do rozstrzygnięcia przez federację, przez kluby, ale i samych zawodników z Polski – chcą być profesjonalistami, czy tylko pograć na pół-zawodowych warunkach? Gdybyśmy wszystkich zapytali, moglibyśmy usłyszeć odpowiedź-niespodziankę…
Wyobrażasz sobie inną pracę, niż w roli trenera?
- Kiedy jeszcze byłem zawodnikiem, tych 10-15 lat wstecz, moi koledzy z drużyn, w których grałem mówili: Chus, nie ma szans, żebyś został trenerem! (śmiech) Jestem trochę, jak kameleon, umiem zaadaptować się do sytuacji. Miałem swoje ambicje podejmując pracę w Acanie, chciałem wprowadzić klub, drużynę na top. Chciałem również osobiście być jak najwyżej, dlatego już dawno mówiłem o chęci pracy w Rekordzie. Odkąd w nim jestem, powtarzam: chcemy być najlepsi. I zdobyliśmy mistrzostwo. Chciałem awansu do Final Four Ligi Mistrzów…, było blisko. W każdym razie uwielbiam swoją pracę, bo to jest moja pasja.
Jeśli pewnego dnia usłyszysz w telefonie – „Chus” jest dla Ciebie robota w Primera Division…?
- Było już parę takich. Są zapytania: co u Ciebie, co słychać, jakie perspektywy Twojej pracy? Ale moja perspektywa jest tutaj, z pracy w tym miejscu jestem bardzo zadowolony. Mówiliśmy o tym, jak zmienił się polski futsal przez dziewięć lat, Malutki procent, ułamek w tym, to również moja praca. Mam swoją ambicję, uwielbiam daleko sięgające projekty, jak ten w Rekordzie. Jest dla mnie idealny. Jasne, może przyjść taki moment, że Rekord będzie potrzebował zmiany i nie będzie już konieczny w tym miejscu „Chus”. Ale w tej chwili nie biorę tego pod uwagę.
W Europie pracuje mnóstwo szkoleniowców z Hiszpanii, jak wytłumaczyć ten fenomen? Jesteście najlepsi w tym fachu?
- Oficjalnie, w statystykach, Brazylijczyków jest więcej. Są w Azji, Ameryce Południowej…
Ale pytam o Europę!
- To prawda, pracuje nas wielu, w różnych krajach. Jesteśmy z dobrej szkoły. Nie jest łatwo zostać szkoleniowcem w Hiszpanii. To nie jest krótki czas, aby nabyć kwalifikacje. Musisz kolejno zdobywać kolejne poziomy, od zera do trzy. W Polsce jest kilka stopni UEFA w futsalu, ale nie ma UEFA Pro, w Hiszpanii – jest. Ten kurs nie jest tani, ani krótkotrwały.
Jest nas wielu trenerów w Hiszpanii, ale mamy również wiele klubów, drużyn, akademii, młodzieży, no i mamy system szkolenia. Jest nas coś około dziesięciu tysięcy trenerów, ale na topie, mogą pracować wyłącznie szkoleniowcy klasy „top”, którzy non-stop muszą udowadniać wynikami swój warsztat. Nie wszyscy możemy pracować w Premiera Division, ale tak gdzie jesteśmy – reprezentacje, kluby – przynosimy nasze know-how.
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
TP