GLKS Wilkowice – Rekord Bielsko-Biała 0:1 (0:0)
0:1 Wróbel (84. min., głową)
Rekord: Kurowski – Madzia, Kareta (46. Pańkowski), Krysik (46. Batelt), Kasprzak, Kowalczyk (60. Wróbel), Twarkowski (66. Nowak), Caputa (46. Żołna), Czaicki, Kasprzyk, Sobik (60. Waluś)
Nie była to może kopia ubiegłorocznego meczu pucharowego biało-zielonych z wilkowiczanami w skali „1:1”, ale podobieństw było nie zabrakło. Przede wszystkim znów jedynego gola na wagę zwycięstwa, tym razem na wagę trofeum, zdobył Marcin Wróbel. Podobnie jak przed rokiem, tak i w tym przypadku bielszczanie kończyli w liczebnym osłabieniu, po drugiej żółtej kartce dla Kacpra Kasprzaka w końcowych sekwencjach spotkania. No i niemal jak kilkanaście miesięcy wcześniej, mecz miał zacięty, dość wyrównany charakter. Co więcej, dla piłkarzy GLKS-u przytaczana porażka z 2 września 2020 roku była ostatnią, jakiej wilkowiczanie doznali w oficjalnym spotkaniu!
Gospodarze, aktualni liderzy bielsko-tyskiej „okręgówki”, przystąpili od startu mocno skoncentrowani i uważni we własnych poczynaniach defensywnych. Sami niespecjalnie naprzykrzali się bielskim obrońcom, za to nie ustępowali bielskim trzecioligowcom nawet metra kwadratowego wolnej przestrzeni. Jako, że „rekordziści” nie forsowali przesadnie wysokiego tempa, ciekawych sytuacji doczekaliśmy dopiero pod koniec pierwszej połowy. W krótkim odstępie czasu, od 39. minuty spotkania dyspozycję (niezmiennie wysoką!) Richarda Zajaca sprawdzali kolejno: Marek Sobik i Bartosz Kowalczyk uderzeniami z dystansu oraz K. Kasprzak głową z kilkumetrowej odległości. Przy każdej z interwencji słowacki golkiper GLKS-u spisał się bez zarzutu.
Dla postronnych zapachniało więc niespodzianką, a mogło powiać sensacją na wstępie drugiej odsłony. W 49. minucie Janusz Bąk nie zdołał wykorzystać sytuacji sam na sam z Szymonem Kurowskim. Młody bramkarz Rekordu błysnął intuicją i refleksem. Kilkanaście minut później dobrze odnalazł się w polu karnym gospodarzy Dawid Kasprzyk, ale precyzja strzału pozostawiła sporo do życzenia. Znacznie bliżej szczęścia był Kamil Żołna, który po prostopadłym dograniu Filipa Walusia uderzył w słupek. Z każdą minutę nad obiektem przy ul. Samotnej robiło się coraz szarzej, rósł również napór trzecioligowców, którzy za wszelką cenę chcieli uniknąć loteryjnego konkursu „jedenastek”. I udało się! Jeszcze przed wykonaniem rzutu rożnego przez Tomasza Nowaka byli tacy na ławce rezerwowych gości, którzy chcieli przyjmować zakłady, że padnie gol. Tak doskonała znajomość kolegów, wiara w ich skuteczność, jasnowidztwo, czy żart – nieważne,. Najistotniejsze, że w polu karnym najlepiej odnalazł się uderzający głową M. Wróbel.
Puchar Polski w Podokręgu Bielsko-Biała równoznaczny z awansem do dalszej rywalizacji w Śląskiem Związku Piłki Nożnej zasłużenie zdobyli „rekordziści”, acz przyznać trzeba, że poprzeczka została ustawiona przez graczy Krzysztofa Bąka wysoko. Wprawdzie nie na tyle, aby podopieczni Dariusza Mrózka nie byli jej w stanie przeskoczyć, ale najoględniej rzecz ujmując – łatwo nie było.
TP/foto: PM