Na co dzień zapracowani niemal od rana do wieczora, szczególnie gdy trwa sezon. Nieważne – futsalowy czy futbolowe, ręce mają zawsze „pełne roboty”. Dopiero teraz, kiedy czas wyraźnie zwolnił swoje tempo, w bezruchu zastygło życie sportowe, mamy sposobność do spokojnej rozmowy z Dariuszem Spisakiem, pierwszym z racji doświadczenia i kompetencji (bo nie wieku!) fizjoterapeutą klubu z Cygańskiego Lasu.
W powszechnym odbiorze, zwłaszcza „Rekordowej” młodzieży, z klubem jesteś związany „od zawsze”, a tak naprawdę – kiedy i od czego zaczęła się Twoja współpraca z biało-zielonymi?
- Ten dzień pamiętam jak dziś, to było w 2007 roku. Są takie dni w naszym życiu, które zaczynają się z pozoru jak zawsze, a ważą na naszym życiu. W tym dniu zawiozłem mojego syna na trening, co mi się rzadko wtedy zdarzało, ponieważ pracowałem we Włoszech i dopiero wróciłem z kontraktu. Szymek wtedy trenował w grupie Piotra Kusia. Siedzieliśmy z kolegą - Piotrkiem Rosegnalem, obserwując trening chłopaków. Opowiadałem mu o mojej pracy, zajmowałem się w tym czasie rehabilitacją starszych osób, zażartowałem, że może zatrudnię się w Rekordzie? Piotrek, człowiek sporej śmiałości, nagle wstał, ponieważ akurat przechodził prezes Janusz Szymura, po krótkiej chwili przedstawił nas sobie. Po rozmowie poprosił mnie do biura, aby porozmawiać z trenerem drużyny futsalowej - Marcinem Biskupem. Następnego dnia przyjechałem już do pracy, na Startową.
Po latach można stwierdzić, że z działania niemal w pojedynkę, ewentualnie w duecie z Arturem Kaczkowskim, czy później z Jakubem Drągiem, zrodził się niemały fizjo-team…
- Tak, to prawda. Zaczęło się od współpracy z Arturem Kaczkowskim. Przez lata razem jeździliśmy razem na mecze. Później Artur został przy futsalu, a ja zająłem się tworzeniem gabinetu. Klub dynamicznie się rozwijał, było coraz więcej zawodników, a co za tym idzie kontuzji. W tak zwanym międzyczasie „przeszedłem” chyba przez wszystkie drużyny, od młodzieżowych, przez ekipę dziewczyn, trafiając w końcu do trzeciej ligi zastępując w niej Jacka Mojżesza. W tym czasie Artura przy futsalu zastąpił Kuba Drąg. Dziś co prawda już go nie ma w klubie, natomiast cenię sobie, że nasza współpraca trwa nadal i muszę przyznać, że jest ważną postacią naszego fizjo-teamu. Jacek „Mojo” Mojżesz - co mogę powiedzieć… Jacusia zna każdy, aktualnie jest fizjoterapeutą zespołu ligi okręgowej i drugoligowych futsalowców oraz zajmuje się opieką medyczną na meczach lig młodzieżowych. To dobry druh, dobry duch i bardzo pomocny człowiek. Wiaczesław „Sławek” Kowalczuk zaczynał u nas pracując w warsztacie konserwatorskim, łącząc pracę ze studiami. Wyłowiłem go stamtąd i zwerbowałem do współpracy w gabinecie fizjoterapeutów. Z czasem zastąpił mnie przy trzecioligowcach, po moim powrocie do futsalu. Szymon Spisak pracuje z obu seniorskimi zespołami kobiecymi – futsalowym i z „dużego boiska”. Myślę, że dziewczyny nie zamieniłyby go na żadnego z nas. Idealnie się odnalazł i wkomponował w tę drużynę. Szukałem długo kogoś do opieki nad tą drużyną, a miałem pod ręką, w rodzinie. Wreszcie Witek Kaczmarczyk – ratownik, odpowiada za opiekę medyczną na meczach Futsal Ekstraklasy i I ligi kobiecej. Zawsze można na niego liczyć. To prawdziwa przyjemność pracować z tymi ludźmi.
To Ty trochę już takim kapitanem drużyny jesteś? Ale jeszcze nie jej nestorem…
- Powiedzmy, że jestem koordynatorem naszego zespołu, niemniej jednak podoba mi się Twoje określenie - bardzo trafne, zwłaszcza w kontekście dorocznych mistrzostw Grupy Rekord w futsalu. A nestorem się nie czuję w żadnym wypadku i mam nadzieję, że nie miałeś na myśli tego Nestora z mitologii greckiej. (śmiech)
Chyba nie będzie przesadą określenie, iż doktor Piotr Zagórski pełni w tym zespole kogoś w rodzaju supervisora?
- Tak, zdecydowanie tak! Piotr oprócz tego, że jest bardzo dobrym lekarzem, poprzez fakt, że sam uprawia sport ma zdecydowanie lepszy kontakt z zawodnikami. Piotrek jest bardzo zaangażowany w pracę na rzecz naszego klubu, dzięki temu bardzo dobrze się z nim współpracuje.
Przez tych wiele lat pracy w klubie musiałeś Ty oraz pozostali z klubowych fizjoterapeutów mieć do czynienia, jeśli nie ze śmiesznymi, to kuriozalnymi przypadkami – jakaś historia, anegdotka?
- Tutaj mógłbym wiele opowiadać, tych sytuacji było naprawdę sporo. Była taka meczowa sytuacja - gramy z futsalowcami mecz w Szczecinie, dobiega końca pierwsza połowa, jest 15, może 10 sekund do końca, a ja powoli kieruję się do wyjścia, obserwując sytuację na parkiecie. Akcja toczy się pod bramką Pogoni, zawodnik wykopuje piłkę spod bramki i piłka przy linii autowej toczy się w moją stronę. Nie wiem jak to się stało, może odruch, ale jak gdyby nigdy nic przyjąłem tę piłkę podeszwą i skierowałem na aut. Zawodnicy ze Szczecina coś pokrzykiwali. Ja zdążyłem tylko powiedzieć – „sorry”, a sędzia rozbawiony całą sytuacją podbiegł i powiedział: Panie Darku, tak nie można… Można powiedzieć, że wziąłem czynny udział w tym meczu.
A najtrudniejszy lub najbardziej długotrwały, a zwieńczony sukcesem przypadek kontuzji?
- Opowiem o jednej, dotyczącej naszego wychowanka - Mateusza Gaudyna. „Mati” złamał piątą kość śródstopia, to było złamanie typu Jonesa. To o tyle skomplikowana kontuzja, gdyż charakteryzuje się tym, iż kość zrasta się bardzo powoli i nie ma gwarancji, że po wyleczeniu ponownie nie pęknie. Jedynym ratunkiem był zabieg chirurgiczny, który ma na celu zespolenie kości śrubą sródszpilkową. Czas nie był naszym sprzymierzeńcem, zwłaszcza, że zbliżały się finały mistrzostw U-20. To są trudne chwile, bo z jednej strony młody zawodnik, który marzy, żeby zagrać w turnieju mistrzowskim, a z drugiej dość ciężka kontuzja. Reasumując, los nam sprzyjał. Zabieg, regeneracja kości plus pełna rehabilitacja, przebiegły nad wyraz sprawnie i relatywnie szybko, jeśli chodzi o ten typ kontuzji. Mateusz zagrał i zdobył z drużyną Mistrzostwo Polski 20-latków. Nie wiem czy pamiętasz, oglądaliśmy finałowy mecz razem, „Mati” strzelił bramkę, zdjął koszulkę i ujrzał za to żółtą kartkę. Na koszulce widniał napis – „dzięki Daro”. To było bardzo miłe.
Jesteś w stanie oszacować, jak liczne grono „rekordzistów” przewija się przez Wasz gabinet w skali tygodnia/miesiąca?
- Oczywiście, że jestem w stanie. Biorąc pod uwagę wszystkich zawodników Rekordu, od najmłodszych po najstarszych, to w skali miesiąca jest to około 400-stu osób, dziennie około 20-stu. Zresztą, jeśli widzę zdziwienie na Twojej twarzy, bo wiem, że niewiele rzeczy może Cię zdziwić, to na ogół wtedy, gdy zdarza się, że nie ma nikogo w gabinecie, a ty pytasz – „Szpital” jest pusty? Jak to możliwe? Sam wiesz jak to wygląda na co dzień…
Na koniec zapytam o twoją poradę na ten wyjątkowo specyficzny, związany z koronawirusem czas…
- Siedźmy w domu, jeśli nie musimy, to naprawdę nie wychodźmy. Mój sposób jest taki: staram się poszerzać wiedzę z zakresu swojej pracy. Mam w planach kurs on-line. Naprawdę, jestem ostatnią osobą, która lubi siedzieć w domu. Czekam więc z utęsknieniem, aż życie wróci do stanu sprzed koronawirusa.
Dziękuję za rozmowę.
- Dzięki za rozmowę. Życzę zdrowia i pozdrawiam wszystkich pracowników oraz sympatyków Rekordu.
Rozmawiał: Tadeusz Paluch/foto: PM