Już ponad dwa miesiące trwa rozbrat Michała Bojdysa (na zdjęciu, na pierwszym planie) z futbolem, defensor po raz ostatni wystąpił w sierpniowym meczu „rekordzistów” z rezerwami Rakowa.
Powrót na murawę 30-latka jeszcze w rundzie jesiennej jest całkowicie wykluczony, a zatem kiedy? Między innymi o tym w rozmowie z M. Bojdysem.
Co sprawiło, jaka kontuzja, tak długą nieobecność?
- Już jakiś czas zmagałem się z bólem, z którym starałem się sobie radzić. Bywało, że miałem kłopoty z wyprostowaniem nogi w stawie kolanowym, ale to mijało, przechodziło. Aż do wspomnianego meczu z częstochowianami. Coś przyblokowało mi kolano, coś „trzasnęło” i nie było mowy o dalszej grze. Po wykonaniu badania rezonansem magnetycznym diagnoza była nieubłagana – konieczność zabiegu. Chodziło o rekonstrukcję chrząstki kłykcia na kości udowej. Pomyślnie wykonany początkiem września zabieg jest zasługą doktora Piotra Zagórskiego.
To już było, a teraz?
- Pierwszy, mam nadzieję najgorszy etap, już za mną. To było długich sześć tygodni leżenia w łóżku, niemal w bezruchu i z dużą opuchlizną na operowanej nodze. Aktualnie jest o tyle lepiej, że mogę już chodzić, obrzęk jest wyraźnie mniejszy, no i pomału rehabilituję się. Na razie są to kwestie stacjonarne, których celem jest odbudowanie mięśni. Wszystko cierpliwie, powolutku i bez nadmiernego przyśpieszania. W każdym razie nie mogę wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Całkiem niedawno pozwolono mi wykonać przysiad do 90-ciostopniowego ugięcia. Najbliższe cele obejmują zlikwidowanie obrzęku i zniwelowanie bólu. Wiem, że jeszcze sporo pracy przede mną.
Zakładam, że śledzisz występy kolegów, spoglądasz na tabelę?
- Oczywiście! Śmiejemy się z moimi znajomymi, że bez Bojdysa „żre”! Dobrze to wygląda, bardzo fajnie chłopcy grają. Jasne, że szkoda porażki z goczałkowickim LKS-em, ale to się w końcu musiało przytrafić. To jest piłka nożna, to jest sport, nie da się wygrać wszystkiego. Na szczęście to potknięcie nie przyniosło poważniejszych konsekwencji, rezerwy Śląska również gubią punkty. Fajnie, gdyby chłopaki kontynuowali dobrą passę do końca rundy i jeszcze dalej. I najważniejsze – oby bez kontuzji!
Warto podkreślić, że z trzynastu meczów zespół, z Twoimi kolegami z defensywy na czele, sześciokrotnie zagrał na osławione „zero z tyłu”…
- Właśnie, właśnie, bardzo dobrze to wygląda. Krzysiek Żerdka dobrze prezentuje się w bramce, „Mata” i „Karet” (Mateusz Pańkowski i Konrad Kareta – przyp. TP) coś tam jeszcze dorzucili do bramki rywali. Czekam jeszcze na gola Mateusza Madzi (śmiech). W każdym razie cały blok obronny jest bardzo solidny, choć podobnie było już w ubiegłym sezonie.
Wróćmy do Ciebie, czy i kiedy spodziewać się powrotu na boisko?
- Optymistyczne założenia mówią, że po takiej kontuzji do gry można wrócić po pół roku od wykonania zabiegu. Więc w teorii mógłby to być przełom lutego i marca przyszłego roku. Jednak wszystko zależy od reakcji organizmu na stopniowo narastające obciążenia. Nie chcę niczego zakładać, tym bardziej deklarować, zwłaszcza że ponoć tego rodzaju uraz na tendencję do odnawiania się. Prozaicznie, wpierw chciałbym wrócić do najzwyklejszego biegania. A ogólniej – nic na siłę.
TP/foto: MŁ