Jesteś rodowitym bielszczaninem, który podejmował kilka prób „wyrwania się w piłkarski w świat”, niemal zawsze jednak wracałeś do rodzinnego miasta – przeznaczenie, brak szczęścia, czy też – bez zbędnego roztrząsanie – tak po prostu miało być?
- To prawda, niemal cała moja przygoda z piłką związana jest z Bielskiem. Co ciekawe, będąc zawodnikiem bielskich drużyn mogłem z bliska zobaczyć prawie każdy poziom rozgrywkowy w Polsce. Po czasie mogę powiedzieć, że brak szczęścia i może nie do końca trafne decyzje spowodowały, że nie zrobiło się o mnie głośniej, będąc wówczas w kadrze ekstraklasowego Podbeskidzia. Potem stracony rok przez kontuzję kolana, próba powrotu do gry w trzecioligowej bialskiej Stali i w końcu powrót na Startową, gdzie jako sześciolatek zaczynałem kopać w piłkę. Cieszę się, że to wszystko wydarzyło się w tym mieście! Bardzo je lubię i dobrze się w nim żyje.
Dane było Ci zagrać – poza Bielskiem – w drugoligowym Nadwiślanie Góra, dlaczego przez tylko jedną rundę?
- Trafiłem do Nadwiślana, który był beniaminkiem drugiej ligi po to, żeby się ograć, nabrać pewności siebie i pokazać, że warto dać mi szansę w Podbeskidziu. Życie jednak szybko zweryfikowało moje plany. Trenowałem najlepiej jak potrafiłem. Trener Adam Nocoń chwalił i kazał być cierpliwym, ale dwa rozegrane mecze w trakcie rundy to zdecydowanie za mało i w zimie postanowiłem wrócić do Bielska, by w trzecioligowych rezerwach po prostu grać więcej.
Trzecią ligę poznałeś już praktycznie od podszewki, grałeś w niej z „dwójką” Podbeskidzia, ze Stalą, od półtora roku z Rekordem, ta liga w Twojej opinii zmienią się na lepsze lub gorsze, czy tkwi w stagnacji?
- Ta liga zawsze będzie oparta na fizyczności. Zdobycie punktów trudne jest w każdej kolejce. Uważam, że przybywa jednak drużyn, które chcą grać w piłkę. Trenerzy próbują ofensywnych ustawień i odważniejszej gry. Niech zmierza to właśnie w tym kierunku, aby kultura gry była na wyższym poziomie w większej liczbie drużyn. Może częściej trzecioligowi zawodnicy przebijaliby się do lepszych zespołów?
Masz zatem bogate doświadczenie i swoją wiedzę o lidze i o naszym zespole, stąd hipotetyczne pytanie z zakresu „gdybologii” – przy rozgrywkach prowadzonych normalnym trybem, na którym miejscu zakończyliby sezon „rekordziści”?
- Bez żadnego gdybania! Zajęlibyśmy pierwsze miejsce!
Nasz rozmówca zdobywa gola na 2:1 w meczu z Lechią Zielona Góra, z 7 marca br.
Jaki rozwój wypadków i wydarzeń przewidujesz na najbliższe tygodnie, miesiące? Pytam oczywiście o trzecioligowy kontekst…
- Sam bardzo chciałbym, żeby sezon był dograny i kwestie spadków, czy awansów, były rozstrzygnięte w sportowej rywalizacji. Uważam, że w całym przywracaniu rozgrywek w naszym kraju za dużo jest polityki i szansa na to, że w tym sezonie jeszcze zagramy jest bardzo mała. Oby nowy sezon ruszył bez problemów…
Wiem, że rozmawiamy (późne czwartkowe popołudnie – przyp. TP) tuż po Twoim powrocie z pracy, czym zatem zajmujesz się zawodowo?
- Pracuję w małej firmie, która zajmuje się produkcją preparatów do dezynfekcji pomieszczeń. Firma w tym czasie na kryzys na pewno nie narzeka. Zainteresowanie naszymi produktami jest bardzo duże.
Na koniec z troszkę „innej bajki” – utrzymujesz jeszcze kontakty z ludźmi z rocznika ‘95, którymi stawiałeś pierwsze kroki w Rekordzie?
- Z mojego rocznika z nikim, może z racji tego, że nie uczęszczałem do szkoły sportowej Rekordu. Za to z młodszym o rok Szymkiem Szymańskim, od grup juniorskich mam dobry kontakt.
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
TP/foto: DB